sobota, 20 lipca 2013

#8 Niall cz.3

Oto oczekiwana, lub nie ostatnia część dosyć smutnych opowiadań o Niallu i jego przyjaciółce. Mam nadzieję, że spełni wasze oczekiwania. Jestem na maxa zajęta i Caroline też, więc nie liczcie, na imaginy pojawiające się zbyt często jak na razie. Narka kochani. Pozdro. ♥

-Dzisiaj została przewieziona do szpitala dziewczyna. Trafiła tam w stanie ciężkim, z powodu przedawkowania amfetaminy oraz alkoholu. Jest na skraju załamania nerwowego, spowodowanego utratą bardzo ważnej osoby-przyjaciela i boryka się z depresją od wielu lat. Jej rodzice sądzą, że jesteś tą osobą i ona potrzebuje twojego wsparcia.-kobieta podała gwiazdorowi zdjęcie pięknej nastolatki, a jego dłoń zacisnęła się na nim. Nikt nie zauważył, ale on ukradkiem, z bólem spojrzał na mężczyznę w średnim wieku, który stał na uboczu, o imieniu Paul, a ten lekko pokręcił głową. Dziewczyna  z fotografii z promiennym uśmiechem patrzyła się na chłopaka, bezgłośnie mówiąc "To ja!". Prezenterka podała mu jeszcze jedną fotografię, na której była ta sama bohaterka, tym razem blada, wychudzona, z zamkniętymi oczami, a jednak ta sama. Jej nieosłonięte ramiona były całe w charakterystycznych sińcach od wbijanych w nie strzykawek. Jego serce zostało rozbite na tysiąc kawałków, bo wiedział, że to jego wina, ledwo powstrzymał łzy, kiedy zobaczył tatuaż z napisem:" Upadłe anioły nie latają."  Odciął jej skrzydła. To jego wina.
-To smutne, że ludzie  doprowadzają się do takiego stanu. Przykro mi. Nie znam tej dziewczyny. -odpowiedział z lekkim uśmiechem. Paul uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
-Nie jestem pewna, czy mogę ci wierzyć. Wzruszyłeś się.
-A kto by się nie wzruszył ?-nawet nie miał siły się uśmiechać. Za to, ta odpowiedź zadowoliła pytającą.
-Awwww, jesteś takim słodkim i  wrażliwym i ...-zaczęła zmieniać temat wychwalając celebrytę.
Wywiad się skończył, chłopak wrócił do domu , usiadł na łóżku, schował twarz dłonie i rozpłakał się jak małe dziecko. Wstał i zaczął przeszukiwać gorączkowo szafki. Znalazł dwie małe tableteczki zawinięte w woreczek, szybkim ruchem pozbawił je opakowania i wrzucił do ust. Miały słodki smak, ale po chwili zrobiły się nieznośnie gorzkie, zupełnie jak sława. Połknął je i ruszył do barku. Wybrał pierwszą lepszą butelkę i ruszył do salonu. 

"To moja wina." Łyk.
"Moja wina". Łyk
"Moja wina". Łyk
"Chcę poczuć to co ona."Łyk
"Chcę wziąć na siebie ten ból. "Łyk
"Chcę cierpieć."Łyk
"Bo to moja wina."Łyk

A po drugiej stronie ekranu dziewczyna wyłączyła telewizor, odłożyła na miejsce pilota, przwiesiła torebkę przez ramię, podparła się kulą jedną ręką, drugą ściągnęła dłoń matki i wyszła z białej sali. Postanowiła zapomnieć. Na zawsze.
I tak zamienili się rolami, wypełniając pustkę w sercu na różne sposoby.
10 lat później.
-Kurwa, Niall, musimy znaleźć kogoś, kto zapewni nam tymczasowe wsparcie. Znasz kogoś ? Rodzina już nie chce znać żadnego z nas.-warknął mulat, przerywając wcześniejszą czynność, by ponownie przyssać się butelki.
-Ja już nikogo nie znam.-zapewnił brunet o kręconych włosach i mocno wytatuowanym ciele. Farbowany blondyn myślał o jednej osobie. Nie chciał do niej iść, ale potrzebował schowania się przed policją, a tylko ona została. Musi to zrobić. Dla kumpli, których sam w to wkręcił.
-Znam. Pakujcie się, wieczorem wyjeżdżamy.-oznajmił mając nadzieję, że ona nadal tam mieszka, lub jej rodzina. Oby. Ostatnia deska ratunku. Wiedział, że go nie zawiedzie. Kocha go.
***
-Mamo, mogę ciasteczka ?-zapytała słodka 5-letnia szatyneczka, robiąc maślane oczy.
-Po obiedzie kochanie.-odpowiedziała jej równie piękna rodzicielka, opuszką palca przejeżdżając jej po nosie.
-A chociaż jedno ?
-Dobrze, proszę.-podała dziecku herbatnika w czekoladzie i schowała paczkę do szafki. -James!-zawołała męża.
-Już idę kochanie.-wysoki 30-letni mężczyzna, szeroko uśmiechnięty wkroczył do kuchni i usiadł przy stole, pomagając córeczce wdrapać się na wysokie siedzenie.
-Co na obiad kochanie ? Mmmm, czyżbym czuł spaghetti ?-węszył zabawnie nosem, czym rozśmieszył obie kobietki. Starsza zrobiła niby urażoną minę i nałożyła makaron na talerze, po czym nalała na niego sosu i posypała szczodrze serem.
-Zgadłeś głodomorze.-odparła. Nadała wszystkim soku jabłkowego.Usiadła po drugiej stronie stołu i zagadnęła.-Jak tam moi rodzice ? Zadomowili się w nowym lokum ?
-Na początku nie byli zbyt przekonani, szczególnie Stan, ale jak zobaczyli te widoki z okna zmienili zdanie. Stwierdzili, że dobrze będzie im odpocząć od tłocznego miasta. -mimowolnie uśmiechnął się na wspomnie kwaśnej miny teścia.Po namyśle dodał.- Chcieli, też, żebyśmy ich odwiedzili w najbliższym czasie.
-Pojedźmy do dziadków!-wyrwała się malutka Linda.
-Dobrze Li, spokojnie. Na razie zjedzmy.
-Ty musisz dużo jeść, żeby nakarmić jeszcze mojego braciszka.-komicznie pokiwała palcem dziewczynka, co wywołało śmiech u rodziców, ale ta nadal z miną mędrca mówiła.-Nie wiem jak on się tam mieści.-Rozmowy przerwał dzwonek do drzwi.Zdziwiona rodzina popatrzyła po sobie.
-Otworzę.-powiedziała kobieta. Wyjrzała przez judasza. Czas stanął w miejscu. Wróciły wcześniejsze wspomnienia. To nie możliwe. Nie chciała go widzieć. Nie chciała widoku jego lazurowych oczu. Nie chciała jego obecności. Z zamyślenia wyrwał ją głos córki.
-Kto to ?- zawołała Linda, zsunęła się niezgrabnie z krzesła i pobiegła do mamy.-Otwórz mamo.-Jej rodzicielka zrobiła o co prosiła. Jej oczom ukazał się on. Przywołała widok tej samej osoby z porannych wiadomości. Poszukiwany. Teraz nie robił na niej wrażenia. Nie potrzebowała go. Zdała sobie sprawę, z tego, że nic dla niej nie znaczy.
-Melanie ?-zapytał niepewnie z ogromnym bólem na nią patrząc. Poczuła obecność męża za sobą. Przybysz spojrzał na jej córkę.
-Przepraszam, my się znamy ? -zapytała z udawanym zdezorientowaniem.
-Ja...no tak...jasne....przecież-zaczął się jąkać. Zlustrowała go od góry do dołu. Wytatuowane ciało, kolczyki w uchu, nad brwią i w nosie. Schludny i bogaty ubiór, dodawał wszystkiemu nieco lepszego wyglądu. Śmierdział narkotykami i papierosami, dobrze, że nie alkoholem. Pewnie prowadził to wielkie czarne bmw i dla tego był trzeźwy, w miarę.
-Nie wydaje mi się.-odrzekła ostro.
-Potrzebuję twojej pomocy.-nie śmiale wymamrotał.
-Proszę pana, nie znam pana, na prawdę. Co nie zmienia faktu, że widziałam pana w porannych wiadomościach. -ciągnęła kobieta stanowczo.
-Ja...rozumiem twój szok. Ale...ja nie mogę cię zapomnieć, tak mi przykro. Nie chciałem tego.-spróbował inaczej.
-Proszę pana, moja żona twierdzi, że pana nie zna, a ja również widywałem pana jako poszukiwanego. Myślę, że będę zmuszony zadzwonić po policję, jeśli nie da nam pan spokoju.-zaoponował zdenerwowany James.
-Ż...żona ? T..t..to twoje dziecko ?- spojrzał jeszcze raz na dziewczynkę.Jako jedyną nie była skrępowania. Wystawiła do Nialla rączkę.
-Lidia Jessica McFloun dzień dobry.-blondyn chciał ująć dłoń dziecka, ale matka schowała nierozumiejącą nic córkę za siebie.
-Wystarczy. Myślę, że to pomyłka, a moje imię zna pan jedynie z książki telefonicznej lub od sąsiada. Nie znam pana. Żegnam.-zakończyła rozmowę.
-Mel...Mel...proszę cię. To przez to jak się załamałaś taki się stałem....nie mogłem sobie tego wybaczyć...Mel...pozwól mi to naprawić. -błagał. W oddali słychać było syreny policyjne. Harry Styles pochylił się z auta.
-Niall, jedziemy! Stary chodź!-zawołał, ale Horna nadal stał przed drzwiami, wpatrując się w otaczającą się kobietę z nadzieją.
-Nie chodzi mi o kryjówkę, ale o naszą przyjaźń. Zrobię wszystko, żeby to naprawić.-wyszeptał. Bmw z piskiem opon odjechało, zostawiając mężczyznę samego sobie.
-Przykro mi. Na prawdę cię nie znam.-powiedziała kobieta i zamknęła drzwi. Policja podjechała pod dom. Zaraz za dwoma wozami policyjnymi pojawiły się furgonetki telewizji i paparazzi.
-Złapano, już czterech pozostałych członków legendarnego zespołu One Direction, pozostał tylko Niall Horan...-nawijała prezenterka. A Irlandczyk stał tępo upatrując się w drzwi, po czym spuścił głowę, nie odchodząc nawet na krok.
Przypominając sobie.
Te piękne chwile.
Które nigdy nie wrócą.
Pieniądze.
Używki.
Fałszywość.
Wrogowie.
Konkurencja
Walka o przetrwanie.-to wszystko to sława, nie ma tu miejsca na przyjaciół. Nie ma miejsca na miłość. Nie ma miejsca na życie...
"
Jedyna motywacja do życia - jakikolwiek towar od dealera.
Ten popyt, ta pigułka, ten narkotyk

Te tabletki, kokaina i koniec blanta
 Myślałem, że nigdy tego nie zrobię, nie te narkotyki. 
 Że minie(...)


Dopiero pod wpływem marihuany, patrzysz w lustro mówiąc ' nie wierzę, czym się stałem'
 Przysięgałem sobie, że będę kimś,(...)

 Sprzedajemy nasze marzenia i potencjał
 By uciec dzięki nałogowi,
 Trzymaj mnie, trzymaj mnie,

Hollywood, nadchodzimy..."

                                              Maklemore
"Jak długo, jak długo jeszcze będę się staczał

  Oddzielał moją stronę, nie
  Nie wierzę że jest źle
  Podrzynam sobie gardło
  To wszystko
  (...)
Wlej me życie do papierowego kubka
 Popielniczka jest pełna a ja wylewam swoje żale

 Ona chce wiedzieć czy wciąż jestem szmatą
 Muszę zabrać to na tamtą stronę"
                                                             Red Hot Chilli Peppers

"Nie chcę zostać, ale zostać muszę 

Narkotyki już naprawdę mają moją duszę 
Bo ile razy chcę powiedzieć "nie" 
One się nie godzą żebym olał je 
I tyle wam powiem jestem frajerem 
Narkotyki naprawdę mnie trzymają "
                                        Eminem

"Bo nic nie trwa wiecznie 
I oboje wiemy, że nasze serca mogą ulec zmianie
(...)
Tkwiliśmy w tym przez tak długi czas
Tylko starając się zabić ból."
                                              Guns' N Roses




"Szukając tego, co zwą pozornie szczęściem..."
                                      Ewelina Lisowska



czwartek, 11 lipca 2013

#7 Louis

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale byłam u babci, a jutro jadę na obóz, więc znowu mnie nie będzie przez dwa tygodnie w domu. Postaram się napisać coś nowego, albo chociaż dokończyć zaczęte już opowiadanka. Miłego czytania :) /Caroline

Był letni sobotni ranek. Nie miałam nic do roboty, bo były wakacje, więc postanowiłam ogarnąć trochę mój pokój. Włączyłam muzykę i zaczęłam tanecznym krokiem sprzątać ciuchy z krzesła. Dawałam się ponieść emocjom. Czułam się wolna. Tylko ja, mój śpiew i taniec. Urządziłam sobie jednoosobową imprezę i szalałam w rytm muzyki. W tamtej chwili byłam sobą. Właśnie chciałam się obrócić i włożyć ciuchy do szafy kiedy wpadłam w ramiona Louisa.
L: No dobra. Tej pani już nie polewamy, bo się ledwo na nogach trzyma.
Myślałam, że się spale ze wstydu. Niby Lou zna mnie od bardzo dawna i zna wszystkie moje dziwactwa, ale tego jednak mógł nie widzieć.
C: Czy ty nauczysz się pukać?
L: Cóż za miłe powitanie. A może tak buziak w polik i „miło cię widzieć”.
C: Sorry, ale mnie trochę zaskoczyłeś. Zapomnij o tym co widziałeś. Tego po prostu nie było.
L: Dlaczego mam zapomnieć? Mogłabyś jeszcze trochę powywijać tyłeczkiem. To był naprawdę ciekawy widok. Z resztą wiele razy widziałem jak tak tańczysz. Myślisz, że zawsze czekam na dole na Ciebie i nigdy nie zaglądam do twojego pokoju? Prawie zawsze jak do Ciebie przychodzę to ty odwalasz coś u siebie w pokoju.
C: Masz 5 sekund na ucieczkę
L: Co?!
C: 5, 4, 3, 2, 1
Louis zerwał się z miejsca jak oparzony i zbiegł na dół. Pokierował się do kuchni, gdzie przebywała moja mama. Schował się za nią.
L: Niech mnie pani broni!!!
M: Co się stało? Dowiedziała się, że Cię wpuszczałam do jej pokoju jak się wygłupiała?
C: I ty Brutusie przeciwko mnie? Louis nie żyjesz!
Louis w chwili mojej nieuwagi wybiegł z kuchni i od razu pognał do ogrodu. Nie czekając na nic pobiegłam za nim. Gdy byłam blisko niego wskoczyłam mu na plecy. Chłopak nic się nie spodziewając stracił równowagę i runął na ziemię. Usiadłam na nim i zaczęłam go łaskotać.
C: Powiedz chociaż, że nie masz moich zdjęć.
L: …
C: Zrobiłeś mi zdjęcia jak tańczyłam?! Teraz to już nic Cię nie uratuje przed moim gniewem.
L: Wiesz, że słodko wyglądasz jak się złościsz?
Chwyciłam w rękę wąż ogrodowy i zaczęłam oblewać wodą Boo Beara. Świetnie się bawiłam oblewając chłopaka, lecz moje panowanie nad wężem nie trwało długo. Po chwili Louis wyrwał mi go i zaczął mnie oblewać wodą. Zaczęła się gonitwa po całym ogrodzie, ale po kilku minutach padłam zmęczona na trawę. Louis usiadł na mnie i chwycił moje ręce, by mnie unieruchomić
L: Poddajesz się i przyznajesz, że to ja jestem mistrzem zemsty i obsługi  węża ogrodowego?
C: NIGDY!!!
Chłopak zaczął mnie łaskotać. Nie mogłam go z siebie zepchnąć.
C: Dobra jesteś mistrzem zemsty i obsługi węża ogrodowego.
L: A teraz nagroda.
C: Mamo! Zrób Louisowi medal z ziemniaka!
M: Już się robi!
L: Wiesz chyba wolałbym całusa, ale jeśli chcesz dalszą część mojej zemsty to mogę przyjąć ten medal.
C: Niech Ci już będzie.
Dałam Louisowi buziaka i zaciągnęłam się wonią jego męskich śmierdzideł. Pachniał tak ładnie. Po chwili położyłam się z chłopakiem na trawie. Louis ściągnął swoją mokrą koszulkę i położył na słońcu żeby wyschła. Mogłam się napawać widokiem jego klaty. Miał naprawdę niezłe mięśnie mimo młodego wieku. Jak widać noszenie mnie na rękach dało rezultaty.
L: Nie śliń się tak.
C: Pff. To nie ja jestem zboczeńcem który patrzy się na tyłek przyjaciółki.
L: Ale…
C: Ale?
L:…
C: No właśnie. Zabrakło argumentów. Może jesteś mistrzem zemsty, ale zgasić to ty mnie nie potrafisz.
Nagle Louis zbliżył się do mnie i złożył delikatny pocałunek na moich wargach

L: I co mądralo? Teraz też będziesz pyskować? Teraz to ty nie wiesz jak mnie zgasić.
C: A właśnie, że wiem.
Nie chciałam być gorsza, więc zrobiłam pierwszą rzecz która wpadła mi do głowy. Pocałowałam przyjaciela. Lou był zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek. Gdy oderwaliśmy się od siebie spojrzałam na oszołomionego przyjaciela i posłałam mu triumfalne spojrzenie. Położyłam się na trawie i patrzyłam w niebo rozmyślając o tym co przed chwilą się wydarzyło. Spojrzałam na mojego towarzysza i zobaczyłam, że leży obok mnie i chamsko się we mnie wpatruje z wielkim bananem na twarzy. Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy i spojrzałam na chmury.
C: O patrz! Tamta chmura przypomina Ciebie Louis!
L: Gdzie? Widzę tam tylko jakąś małpę… ty mendo.
C: 1:0 dla mnie!
L: O patrz, a tam jest coś na kształt krowy! Idealnie oddaje Twoją urodę.
C:…
L: 1:1 kotku.
M: Carolin wychodzę! Zrób sobie coś na obiad. Powinnam wrócić wieczorem. Miłej zabawy. Pa Louis!
L: Do widzenia!
C: Pa mamo! Nie śpiesz się z powrotem. Ja i Louis doskonale wiemy jak się prowadzi dom. Prawda?
L: Ależ oczywiście. Jesteśmy stworzeni do tej roli.
C: Dobra. Tak na serio to jak nie zrobimy zakupów i nic nie upichcimy to głodujemy. Co robimy na obiad? Do wyboru Spaghetti, albo Risotto.
L:. Zapomniałem, że się odchudzasz. Jak to się nazywało? Dieta cud?
C: Grabisz sobie.
L: Zróbmy Risotto.
C: Czyli robimy Spaghetti. Wiem Louis. Ja też Cię Kocham.
L: Ta…
C: Zakładaj koszulkę i idziemy do tego sklepu.
L: Nie założę tej koszulki. Jest cała mokra.
C: Nie będziesz szedł przez miasto ze mną bez koszulki. Chyba Cię pojednało.
L: A właśnie, że będę!
Nie miałam już siły kłócić się, więc poszłam na górę i wygrzebałam z szafy jego koszulkę.
C: Mam coś dla Ciebie. Załóż to.
L: Nie będę nosił Twoich ciuchów.
C: To nie jest moje. Albo zakładasz sam, albo Ci pomogę.
L: Jeśli nie Twoje to pewnie Twojej mamy. Nie założę tego. Wolę poświecić gołą klatą na ulicy i popatrzeć jaka jesteś zazdrosna jak patrzą na mnie inne dziewczyny.
C: …
L: 2:1
C: Albo to zakładasz, albo wcisnę to na Ciebie siłą. Wybieraj.
L: No dobrze założę, ale już się tak nie bulwersuj, bo złość piękności szkodzi ślicznotko.
Louis uwielbiał się ze mną droczyć i nie opuściłby żadnej okazji, żeby m nie wkurzyć. Dobrze, że jego urok osobisty na mnie działał, bo gdyby tak nie było już dawno bym się z nim nie przyjaźniła. Tym razem chłopak posłusznie założył koszulkę i zdziwiony na mnie spojrzał.
L: Aż się boję zapytać skąd masz u siebie męską koszulkę i to w dodatku w moim rozmiarze.
C: To Twoja koszulka głupku.
L: To ty masz jakieś moje rzeczy?
C: Nie pogrążaj się już Louis. Dobra. Jeśli hrabia „mam sklerozę i nie pamiętam komu dają moje ciuchy” jest już gotowy to, czy możemy już iść na te zakupy?
L: Ja już dawno byłem gotowy, ale hrabinie bulwers coś jak zwykle nie pasowało.
Po krótkiej wymianie zdań wyruszyliśmy do sklepu. Na szczęście nie mieliśmy daleko, więc już po kilku minutach biegałam za Louisem który wlazł do wózka sklepowego i udawał, że to samochód. Próbował namówić mnie do tej świetnej zabawy, ale ja tym razem nie miałam zamiaru zostać wyproszona ze sklepu przez ochronę. Po długich namowach Boo Bear wyszedł z wózka i zaczął robić ze mną zakupy. Gdy już szłam do kasy zauważyłam, że w wózku przybyło trochę artykułów. Jak zobaczyłam co leży w wózku zbladłam. Cały wózek był wypchany żarciem dla kota. Myślałam, że zabiję Louisa. Nim się obejrzałam stał przy mnie w jednej ręce trzymając tandetną złotą torebkę, a w drugiej wielki wór karmy dla psa.
C: Ja mam dość. Zrób sobie sam te durne zakupy i ugotuj obiad. Mam w dupie taką robotę. Możesz chociaż raz spoważnieć i mi pomóc?!
L: Ale…
C: Żadnego ale. Ja idę, a Tobie życzę miłych zakupów. Cześć
Tym razem Louis przesadził. Żarty się skończyły. Nie będę wiecznie wszystkiego robić sama. Wyszłam ze sklepu zostawiając przyjaciela ze stertą niepotrzebnego badziewia. Niech robi co chce. Może któraś z dziewczyn poleci na klatę i śliczną buźkę i będzie niańczyła to duże dziecko. Ja mam już dość! Poszłam do domu. Mimo, że była śliczna pogoda nie chciałam wyjść do ogrodu. Usiadłam w salonie i myślałam o przyjacielu i o tym co dzisiaj zaszło. Wiem, że to wszystko robił dla żartu, ale naprawdę nie miałam ochoty po raz setny łazić po sklepie i odkładać niepotrzebne artykuły które wrzucał. Zastanawiałam się po co mnie pocałował. Może też dla żartu? Pewnie nie wiedział co zrobić i to było pierwsze co mu przyszło na myśl. Może to głupie, ale przez ten pocałunek zaczęłam coś do niego czuć. Moje rozmyślanie zostało przerwane przez dzwonek do drzwi. Wstałam i podeszłam leniwie do drzwi. Gdy otworzyłam je i zobaczyłam kto stoi w moim progu zdziwiłam się. Stał tam Lou ze skruszoną miną. W ręce trzymał zakupy. Nie sądziłam, że aż tak przejmie się moimi słowami. Prawie zawsze jak się na niego o coś wkurzałam rozśmieszał mnie i po kilku minutach już nie byłam na niego zła. Tym razem wziął wszystko na poważnie. Zastanawiałam się kto porwał mojego przyjaciela i podstawił tego stojącego przed drzwiami.
L: Przepraszam. Nie powinienem tego robić. Starałaś się dla nas obojga, a ja tego nie doceniałem i cały czas Ci przeszkadzałem. Wynagrodzę Ci to. Obiecuję.
Chłopak cały czas stał ze skruszoną miną. Widać, że było mu smutno. Postanowiłam go jakoś rozweselić.
C: Wchodź
Boo Bear wszedł i pokierował się od razu do kuchni. Zaniósł wszystkie zakupy i wrócił do przedpokoju gdzie nadal stałam oszołomiona.
L: Prawie zapomniałem. Ostatnio jak kupiłem Ci kwiaty ochrzaniłaś mnie, że niepotrzebnie kase wydaję, bo kwiatów masz w cholerę w ogrodzie, więc kupiłem Ci to. Marchewek nie masz.
Lou uśmiechnął się i wyjął zza pleców pęczek marchewek. Wręczył mi go dając soczystego całusa w policzek. I przytulił jeszcze raz przepraszając. Teraz byłam pewna, że nikt go nie podmienił. Tylko mój przyjaciel potrafił wymyślić coś takiego. Zaśmiałam się i przytuliłam Louisa. Był taki słodki, beztroski.
L: Dobra. To ty sobie coś porób, a ja idę zrobić to Spaghetti
C: Jesteś pewien, że sam sobie poradzisz?
L: Ja sobie nie poradzę? Wątpisz we mnie i moje zdolności kulinarne?
C: Ja? Skąd taki pomysł? To, że Twoja kuchnia prawie poszła z dymem jak chciałeś zrobić babeczki z pudełka wcale nic nie znaczy.
L: Ale to było dawno. Dzisiaj na pewno wszystko pójdzie dobrze. Zobaczysz!
C: Niech Ci będzie.
Naprawdę podziwiałam Louisa za jego zapał i chęci, ale z całym szacunkiem gotować to on nie umiał. Nie pamiętał o wyciąganiu rzeczy z piekarnika, a jak już jakimś cudem nie zapomniał musiał się poparzyć, albo coś w tym stylu. Dla jego dobra postanowiłam zostać niedaleko kuchni, żeby w razie czego móc szybko interweniować. Nie minęło kilka minut, a ja już usłyszałam przekleństwa Louisa.
C: Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
L: Nie dzięki. Daję sobie radę.
Postanowiłam nie panikować jednak po kilku minutach już nie wytrzymałam i musiałam zobaczyć co tam się wyprawia. Weszłam i zobaczyłam, że Louis trzyma się za palec i klnie pod nosem.
L: Fuck!
C: Louis wszystko ok?
L: Tak. Tylko makaron mi się rozsypał.
C: Pokaż tą rękę.
L: Ale po co? Mówię, że nic się nie stało.
C: Oczywiście. Bo makaron jest tak ostry, że jak go zbierałeś z podłogi to rozciąłeś sobie cały palec. Pokaż mi to.
Louis pokazał rękę. Cały palec miał we krwi. Zaprowadziłam go do łazienki. Louis usiadł na wannie, a ja wyciągnęłam z pudła z lekami wodę utlenioną i plastry. Delikatnie chwyciłam dłoń chłopaka i przemyłam ranę. Na szczęście nie była duża.
C: Bardzo boli?
L: Umieram w męczarniach.
C: Nie żartuj sobie. Naprawdę się martwię. Jakbyś cały dzień uparcie chodził i nie opatrzył tego mogłoby się wdać zakażenie.
L: Dobra przepraszam. Jestem już dużym chłopcem, ale czy troskliwa pani doktor mogłaby pocałować paluszka? To zawsze działa na ból.
Pocałowałam palec Boo Beara i zaśmiałam się. Chłopak odpowiedział mi ślicznym uśmiechem i pokazał na usta. Spełniłam życzenie chorego i złożyłam krótkiego całusa na jego malinowych ustach.
Przypomniałam sobie o obiedzie, więc wstałam, złapałam przyjaciela za rękę i pociągnęłam do kuchni. O dziwo obiad był zrobiony. Wystarczyło go nałożyć na talerze. Chłopak musiał się naprawdę nieźle natrudzić. Chciałam spróbować rezultatów jego pracy, więc szybko wyciągnęłam talerze i nałożyłam jedzenie. Chwyciliśmy w ręce widelce i popędziliśmy z wszystkim do ogrodu.
C: To jest przepyszne! Jak ty to zrobiłeś?
L: Nie wiem. Chyba chęć zaimponowania Tobie była większa niż mój antytalent kulinarny.
C: Słucham?!
L: Znaczy się…chciałem powiedzieć, że…
Lou zaczął się jąkać. Nie mogłam uwierzyć. On chciał mi zaimponować? Zawsze będzie moim przyjacielem bez względu na wszystko. Nie musi mi nic pokazywać. Wystarczy, że będzie sobą.
L: No, bo… jakby Ci to powiedzieć…
C: Normalnie, po ludzku, prosto z mostu
Moją paplaninę przerwał pocałunek. Louis zbliżył się do mnie i po prostu pocałował. Delikatnie odepchnęłam go od siebie. Nie chciałam go urazić.
C: Louis czas to zakończyć.
L: Ale co?!
C: No to! Już dość czułości jak na dziś. Jesteśmy przyjaciółmi i dzisiaj chyba się trochę zapomnieliśmy.
L: To może czas to zmienić? Ja chciałem Ci powiedzieć…
C: Tak Louis. Ty też mi się podobasz i jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem.
Chłopak zaczął się do mnie zbliżać. Odepchnęłam go.
C: Co nie oznacza, że Cię pocałuję. Uwaga! Ogłaszam konkurs! Kto dłużej wytrzyma bez pocałunku!
Louis od razu  mnie pocałował.
C: Przegrałeś. Jest 2:2
L: Ale wygrałem dziewczynę moich marzeń. A jaka jest nagroda pocieszenia?
C: Całus od twojej wspaniałej dziewczyny.
L: Biorę!

I po raz setny tego dnia, tym razem już jako para, zatonęliśmy w pocałunku.

#6 Niall cz.2


Oczekujcie jeszcze części 3.
Mam nadzieję, że podoba się nowy wygląd.pozdro ♥
Czytasz=komentujesz/wreducha.

Butelka upadła na ziemię. Dziewczyna zatraciła się w błogości. Świat wirował. zamknęła oczy, nie chciała ich otwierać. Nigdy.
Była na karuzeli, przed nią był jej przyjaciel. Bawili się. Chłopiec co chwilę się do niej odwracał i robił głupie miny wywołując salwy śmiechu. Kojarzyła go. Kojarzyła te ciemne włoski i łobuzerską twarzyczkę. Ale nie mogła go poznać. Nagle ni stąd, ni z owąd przyjaciel wyciągnął gitarę i zaczął grać.
Naiel,
Neil,
Niall.
Zmieniła się sceneria. Teraz byli w lesie. Chłopczyk uciekał, a dziewczynka go goniła. "Nie dogonisz mnie!" -wołał śmiejąc się. Nagle poczuła, że upada i uderza  kolanem o ziemię. Usłyszała tupot nóg, spojrzała w górę i zobaczyła przyjaciela. Jego twarz się rozmyła. Uderzyła głową w ziemię. Poczuła miękkie podłoże pod głową. Świat wirował. Zamknęła oczy, nie chciała ich otwierać. Nigdy.
-Mel! Mel!- ktoś oklapywał jej policzki. Uniosła ciężkie powieki z nadzieją, że zobaczy figlarną twarz chłopca. Ale widziała tylko jakąś kobietę.
Kobietę, która miała takie oczy jak on. Ale nim nie była.
Poczuła, że boli ją serce, bardzo ją bolało.
Czuła jak staje.
Nie mogła oddychać.
Ostatnimi siłami położyła rękę kobiety na sercu.
I pozwoliła powiekom opaść.


Zapadła ciemność

Na horyzoncie pojawiła się droga.

Piękna aleja.

Aleja bez końca.

#5 Niall cz.1

Tak mi się zebrało na smutne opowiadanie. Niestety, nie przepadam za happy endami, dlatego nie oczekujcie księżniczki, księcia i pałacu, przykro mi- nie ta bajka. Co NIE ZNACZY, że nie mogą żyć długo i szczęśliwie uciążliwie. Nie obiecuję wzruszenia, proponuję czytać przy smutnej piosence, polecam utwór Impossible w wykonaniu Jamesa Arthura. zapraszam i pozdrawiam xdd/ wreducha.

ps. moje drugie tego typu opowiadanie, pierwsze smutne, ale dla chcącego dużo trudnego;) I w następnej części już będzie normalne

Plac zabaw.
Dzieci bawią się na huśtawkach, zjeżdżalniach, siedzą w piaskownicy.
Matki czujnie obserwują pociechy, plotkując. Czasem krzykną do dziecka by uważało, po czym mocno gestykulując ciągną przerwaną rozmowę. 
Dalej od wszystkich siedzi samotnie para. Chłopczyk uważnie słucha rozradowanej dziewczynki, machając nóżkami. Po chwili rozbawiony opowieścią śmieje się i sam zaczyna mówić. Jego towarzyszka dosyć często mu przerywa, ale jemu to nie przeszkadza. Kładą się na ziemi. Placami pokazują kształty, które układają się z chmur na niebie. Ich uwadze nie uchodzi wielki burzowy kolos zmierzający w kierunku placu. Podrywają się na nogi, kiedy pierwsze krople spadają na ich drobne ciała. Mamy wołają wszystkie dzieci do domu. Chłopczyk i dziewczynka również słyszą krzyki. Mimo to łapią się za ręce i niespiesznym krokiem idą w stronę rodzicielek. Na głos śmieją się z innych, którzy chowając się pod różnymi przedmiotami uciekają przed deszczm, który pada coraz mocniej.
Gdy dochodzą do rozdrażnionych matek, te szybko zarzucają im na ramiona kurteczki i biorą za rękę ciągnąc do domu. Mimo to ta dwójka nadal kurczowo ściska swe malutkie dłonie.
Dziewczynka drży, czego nie zauważa jej mama, co wyraźnie widzi jej towarzysz. Odłącza się od opiekunki i mocno przytula koleżankę.
I idą tak, razem, jak prawdziwi przyjaciele.


I szli tak wiele razy, za każdym razem tak samo mocno się przytulając, kurczowo trzymając za ręce, nie wyobrażając sobie, żeby mogły się kiedyś rozłączyć.

Z roku na rok, zacieśniając łączącą ich więź, silniejszą niż gdyby byli rodzeństwem.


Jak to jest mieć tę jedyną osobę ?
Tę, której możesz się wyżalić, tę która zawsze ci pomoże i nigdy nie spocznie, póki nie zobaczy uśmiechu na twojej smutnej twarzy.
Jak to jest mieć tę osobę ?

Jak to jest posiadać skarb, cenny nieporównywalnie ?

Wspaniałe, prawda ?

A czy ktoś kiedyś zastanowił się, jak to jest kogoś takiego stracić...
Łzy,pustka, dziura w sercu, która powiększając się zżera cię od środka, odrzucenie, samotność...to wszystko zwane potocznie bólem.
Tysiące uczuć, które powstają w głowie i to jedno
: zazdrość, gdy pojawia się widok tej jedynej osoby w innym, lepszym towarzystwie przelewa czarę.

Tysiące pytań, co jest z tobą nie tak, na które nigdy nie dostaniesz odpowiedzi.

Tysiące problemów, z którymi nikt ci nie pomoże.


Pusta dłoń, w której powinna spoczywać dłoń tej jedynej osoby, która zaciska się w pięść, pobrudzona krwią.

Oczy, w których powinno być odbicie tej jedynej osoby, a teraz widnieją tam tylko obrazy kolejnych kresek na skórze, rozmywających się przez łzy.

Usta, które powinny radośnie się uśmiechać, a teraz wykrzywiają się w grymasie bólu.

Uszy, do których powinny docierać odgłosy śmiechu i opowieści, a teraz słyszą twoje własne krzyki.


Dziesiątki osób, fałszywych przyjaciół, przychodzą i odchodzą, bo nigdy nie zastąpią tej osoby.

Puste butelki, upadają na ziemię, białe tabletki wędrują do twoich ust, nie możesz doczekać się kiedy tego skosztujesz, by na chwilę, chodź na moment zapomnieć.


Nikt nie potrafi tobie pomóc.

Z każdym dniem coraz bardziej się pogrążasz.

Nie ma osoby, która powie ci stop.

I wracamy do początku.


Nie ma osoby, która kurczowo będzie cię trzymała za rękę, przytuli i na przeciw całemu światu, w kojącej ciszy zaprowadzi do domu.

Jak to jest stracić przyjaciela
panie...
Horan ....





Wypełniam przestrzeń zwykłym powietrzem, szukając tego co zwą pozornie szczęściem.