Był letni sobotni ranek. Nie miałam nic do roboty, bo były
wakacje, więc postanowiłam ogarnąć trochę mój pokój. Włączyłam muzykę i
zaczęłam tanecznym krokiem sprzątać ciuchy z krzesła. Dawałam się ponieść
emocjom. Czułam się wolna. Tylko ja, mój śpiew i taniec. Urządziłam sobie
jednoosobową imprezę i szalałam w rytm muzyki. W tamtej chwili byłam sobą.
Właśnie chciałam się obrócić i włożyć ciuchy do szafy kiedy wpadłam w ramiona
Louisa.
L: No dobra. Tej pani już nie polewamy, bo się ledwo na
nogach trzyma.
Myślałam, że się spale ze wstydu. Niby Lou zna mnie od
bardzo dawna i zna wszystkie moje dziwactwa, ale tego jednak mógł nie widzieć.
C: Czy ty nauczysz się pukać?
L: Cóż za miłe powitanie. A może tak buziak w polik i „miło
cię widzieć”.
C: Sorry, ale mnie trochę zaskoczyłeś. Zapomnij o tym co
widziałeś. Tego po prostu nie było.
L: Dlaczego mam zapomnieć? Mogłabyś jeszcze trochę powywijać
tyłeczkiem. To był naprawdę ciekawy widok. Z resztą wiele razy widziałem jak
tak tańczysz. Myślisz, że zawsze czekam na dole na Ciebie i nigdy nie zaglądam
do twojego pokoju? Prawie zawsze jak do Ciebie przychodzę to ty odwalasz coś u
siebie w pokoju.
C: Masz 5 sekund na ucieczkę
L: Co?!
C: 5, 4, 3, 2, 1
Louis zerwał się z miejsca jak oparzony i zbiegł na dół.
Pokierował się do kuchni, gdzie przebywała moja mama. Schował się za nią.
L: Niech mnie pani broni!!!
M: Co się stało? Dowiedziała się, że Cię wpuszczałam do jej
pokoju jak się wygłupiała?
C: I ty Brutusie przeciwko mnie? Louis nie żyjesz!
Louis w chwili mojej nieuwagi wybiegł z kuchni i od razu
pognał do ogrodu. Nie czekając na nic pobiegłam za nim. Gdy byłam blisko niego
wskoczyłam mu na plecy. Chłopak nic się nie spodziewając stracił równowagę i
runął na ziemię. Usiadłam na nim i zaczęłam go łaskotać.
C: Powiedz chociaż, że nie masz moich zdjęć.
L: …
C: Zrobiłeś mi zdjęcia jak tańczyłam?! Teraz to już nic Cię
nie uratuje przed moim gniewem.
L: Wiesz, że słodko wyglądasz jak się złościsz?
Chwyciłam w rękę wąż ogrodowy i zaczęłam oblewać wodą Boo
Beara. Świetnie się bawiłam oblewając chłopaka, lecz moje panowanie nad wężem
nie trwało długo. Po chwili Louis wyrwał mi go i zaczął mnie oblewać wodą.
Zaczęła się gonitwa po całym ogrodzie, ale po kilku minutach padłam zmęczona na
trawę. Louis usiadł na mnie i chwycił moje ręce, by mnie unieruchomić
L: Poddajesz się i przyznajesz, że to ja jestem mistrzem
zemsty i obsługi węża ogrodowego?
C: NIGDY!!!
Chłopak zaczął mnie łaskotać. Nie mogłam go z siebie
zepchnąć.
C: Dobra jesteś mistrzem zemsty i obsługi węża ogrodowego.
L: A teraz nagroda.
C: Mamo! Zrób Louisowi medal z ziemniaka!
M: Już się robi!
L: Wiesz chyba wolałbym całusa, ale jeśli chcesz dalszą
część mojej zemsty to mogę przyjąć ten medal.
C: Niech Ci już będzie.
Dałam Louisowi buziaka i zaciągnęłam się wonią jego męskich
śmierdzideł. Pachniał tak ładnie. Po chwili położyłam się z chłopakiem na
trawie. Louis ściągnął swoją mokrą koszulkę i położył na słońcu żeby wyschła.
Mogłam się napawać widokiem jego klaty. Miał naprawdę niezłe mięśnie mimo
młodego wieku. Jak widać noszenie mnie na rękach dało rezultaty.
L: Nie śliń się tak.
C: Pff. To nie ja jestem zboczeńcem który patrzy się na
tyłek przyjaciółki.
L: Ale…
C: Ale?
L:…
C: No właśnie. Zabrakło argumentów. Może jesteś mistrzem
zemsty, ale zgasić to ty mnie nie potrafisz.
Nagle Louis zbliżył się do mnie i złożył delikatny pocałunek
na moich wargach
L: I co mądralo? Teraz też będziesz pyskować? Teraz to ty
nie wiesz jak mnie zgasić.
C: A właśnie, że wiem.
Nie chciałam być gorsza, więc zrobiłam pierwszą rzecz która
wpadła mi do głowy. Pocałowałam przyjaciela. Lou był zaskoczony, ale
odwzajemnił pocałunek. Gdy oderwaliśmy się od siebie spojrzałam na
oszołomionego przyjaciela i posłałam mu triumfalne spojrzenie. Położyłam się na
trawie i patrzyłam w niebo rozmyślając o tym co przed chwilą się wydarzyło.
Spojrzałam na mojego towarzysza i zobaczyłam, że leży obok mnie i chamsko się
we mnie wpatruje z wielkim bananem na twarzy. Postanowiłam nie zaprzątać sobie
tym głowy i spojrzałam na chmury.
C: O patrz! Tamta chmura przypomina Ciebie Louis!
L: Gdzie? Widzę tam tylko jakąś małpę… ty mendo.
C: 1:0 dla mnie!
L: O patrz, a tam jest coś na kształt krowy! Idealnie oddaje
Twoją urodę.
C:…
L: 1:1 kotku.
M: Carolin wychodzę! Zrób sobie coś na obiad. Powinnam
wrócić wieczorem. Miłej zabawy. Pa Louis!
L: Do widzenia!
C: Pa mamo! Nie śpiesz się z powrotem. Ja i Louis doskonale
wiemy jak się prowadzi dom. Prawda?
L: Ależ oczywiście. Jesteśmy stworzeni do tej roli.
C: Dobra. Tak na serio to jak nie zrobimy zakupów i nic nie
upichcimy to głodujemy. Co robimy na obiad? Do wyboru Spaghetti, albo Risotto.
L:. Zapomniałem, że się odchudzasz. Jak to się nazywało?
Dieta cud?
C: Grabisz sobie.
L: Zróbmy Risotto.
C: Czyli robimy Spaghetti. Wiem Louis. Ja też Cię Kocham.
L: Ta…
C: Zakładaj koszulkę i idziemy do tego sklepu.
L: Nie założę tej koszulki. Jest cała mokra.
C: Nie będziesz szedł przez miasto ze mną bez koszulki.
Chyba Cię pojednało.
L: A właśnie, że będę!
Nie miałam już siły kłócić się, więc poszłam na górę i
wygrzebałam z szafy jego koszulkę.
C: Mam coś dla Ciebie. Załóż to.
L: Nie będę nosił Twoich ciuchów.
C: To nie jest moje. Albo zakładasz sam, albo Ci pomogę.
L: Jeśli nie Twoje to pewnie Twojej mamy. Nie założę tego.
Wolę poświecić gołą klatą na ulicy i popatrzeć jaka jesteś zazdrosna jak patrzą
na mnie inne dziewczyny.
C: …
L: 2:1
C: Albo to zakładasz, albo wcisnę to na Ciebie siłą.
Wybieraj.
L: No dobrze założę, ale już się tak nie bulwersuj, bo złość
piękności szkodzi ślicznotko.
Louis uwielbiał się ze mną droczyć i nie opuściłby żadnej
okazji, żeby m nie wkurzyć. Dobrze, że jego urok osobisty na mnie działał, bo
gdyby tak nie było już dawno bym się z nim nie przyjaźniła. Tym razem chłopak
posłusznie założył koszulkę i zdziwiony na mnie spojrzał.
L: Aż się boję zapytać skąd masz u siebie męską koszulkę i
to w dodatku w moim rozmiarze.
C: To Twoja koszulka głupku.
L: To ty masz jakieś moje rzeczy?
C: Nie pogrążaj się już Louis. Dobra. Jeśli hrabia „mam
sklerozę i nie pamiętam komu dają moje ciuchy” jest już gotowy to, czy możemy
już iść na te zakupy?
L: Ja już dawno byłem gotowy, ale hrabinie bulwers coś jak
zwykle nie pasowało.
Po krótkiej wymianie zdań wyruszyliśmy do sklepu. Na
szczęście nie mieliśmy daleko, więc już po kilku minutach biegałam za Louisem
który wlazł do wózka sklepowego i udawał, że to samochód. Próbował namówić mnie
do tej świetnej zabawy, ale ja tym razem nie miałam zamiaru zostać wyproszona
ze sklepu przez ochronę. Po długich namowach Boo Bear wyszedł z wózka i zaczął
robić ze mną zakupy. Gdy już szłam do kasy zauważyłam, że w wózku przybyło
trochę artykułów. Jak zobaczyłam co leży w wózku zbladłam. Cały wózek był
wypchany żarciem dla kota. Myślałam, że zabiję Louisa. Nim się obejrzałam stał
przy mnie w jednej ręce trzymając tandetną złotą torebkę, a w drugiej wielki
wór karmy dla psa.
C: Ja mam dość. Zrób sobie sam te durne zakupy i ugotuj
obiad. Mam w dupie taką robotę. Możesz chociaż raz spoważnieć i mi pomóc?!
L: Ale…
C: Żadnego ale. Ja idę, a Tobie życzę miłych zakupów. Cześć
Tym razem Louis przesadził. Żarty się skończyły. Nie będę
wiecznie wszystkiego robić sama. Wyszłam ze sklepu zostawiając przyjaciela ze
stertą niepotrzebnego badziewia. Niech robi co chce. Może któraś z dziewczyn
poleci na klatę i śliczną buźkę i będzie niańczyła to duże dziecko. Ja mam już
dość! Poszłam do domu. Mimo, że była śliczna pogoda nie chciałam wyjść do
ogrodu. Usiadłam w salonie i myślałam o przyjacielu i o tym co dzisiaj zaszło.
Wiem, że to wszystko robił dla żartu, ale naprawdę nie miałam ochoty po raz
setny łazić po sklepie i odkładać niepotrzebne artykuły które wrzucał.
Zastanawiałam się po co mnie pocałował. Może też dla żartu? Pewnie nie wiedział
co zrobić i to było pierwsze co mu przyszło na myśl. Może to głupie, ale przez
ten pocałunek zaczęłam coś do niego czuć. Moje rozmyślanie zostało przerwane
przez dzwonek do drzwi. Wstałam i podeszłam leniwie do drzwi. Gdy otworzyłam je
i zobaczyłam kto stoi w moim progu zdziwiłam się. Stał tam Lou ze skruszoną
miną. W ręce trzymał zakupy. Nie sądziłam, że aż tak przejmie się moimi
słowami. Prawie zawsze jak się na niego o coś wkurzałam rozśmieszał mnie i po
kilku minutach już nie byłam na niego zła. Tym razem wziął wszystko na
poważnie. Zastanawiałam się kto porwał mojego przyjaciela i podstawił tego
stojącego przed drzwiami.
L: Przepraszam. Nie powinienem tego robić. Starałaś się dla
nas obojga, a ja tego nie doceniałem i cały czas Ci przeszkadzałem. Wynagrodzę
Ci to. Obiecuję.
Chłopak cały czas stał ze skruszoną miną. Widać, że było mu
smutno. Postanowiłam go jakoś rozweselić.
C: Wchodź
Boo Bear wszedł i pokierował się od razu do kuchni. Zaniósł
wszystkie zakupy i wrócił do przedpokoju gdzie nadal stałam oszołomiona.
L: Prawie zapomniałem. Ostatnio jak kupiłem Ci kwiaty
ochrzaniłaś mnie, że niepotrzebnie kase wydaję, bo kwiatów masz w cholerę w
ogrodzie, więc kupiłem Ci to. Marchewek nie masz.
Lou uśmiechnął się i wyjął zza pleców pęczek marchewek.
Wręczył mi go dając soczystego całusa w policzek. I przytulił jeszcze raz
przepraszając. Teraz byłam pewna, że nikt go nie podmienił. Tylko mój
przyjaciel potrafił wymyślić coś takiego. Zaśmiałam się i przytuliłam Louisa.
Był taki słodki, beztroski.
L: Dobra. To ty sobie coś porób, a ja idę zrobić to
Spaghetti
C: Jesteś pewien, że sam sobie poradzisz?
L: Ja sobie nie poradzę? Wątpisz we mnie i moje zdolności
kulinarne?
C: Ja? Skąd taki pomysł? To, że Twoja kuchnia prawie poszła
z dymem jak chciałeś zrobić babeczki z pudełka wcale nic nie znaczy.
L: Ale to było dawno. Dzisiaj na pewno wszystko pójdzie
dobrze. Zobaczysz!
C: Niech Ci będzie.
Naprawdę podziwiałam Louisa za jego zapał i chęci, ale z
całym szacunkiem gotować to on nie umiał. Nie pamiętał o wyciąganiu rzeczy z
piekarnika, a jak już jakimś cudem nie zapomniał musiał się poparzyć, albo coś
w tym stylu. Dla jego dobra postanowiłam zostać niedaleko kuchni, żeby w razie
czego móc szybko interweniować. Nie minęło kilka minut, a ja już usłyszałam
przekleństwa Louisa.
C: Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
L: Nie dzięki. Daję sobie radę.
Postanowiłam nie panikować jednak po kilku minutach już nie
wytrzymałam i musiałam zobaczyć co tam się wyprawia. Weszłam i zobaczyłam, że
Louis trzyma się za palec i klnie pod nosem.
L: Fuck!
C: Louis wszystko ok?
L: Tak. Tylko makaron mi się rozsypał.
C: Pokaż tą rękę.
L: Ale po co? Mówię, że nic się nie stało.
C: Oczywiście. Bo makaron jest tak ostry, że jak go
zbierałeś z podłogi to rozciąłeś sobie cały palec. Pokaż mi to.
Louis pokazał rękę. Cały palec miał we krwi. Zaprowadziłam
go do łazienki. Louis usiadł na wannie, a ja wyciągnęłam z pudła z lekami wodę
utlenioną i plastry. Delikatnie chwyciłam dłoń chłopaka i przemyłam ranę. Na
szczęście nie była duża.
C: Bardzo boli?
L: Umieram w męczarniach.
C: Nie żartuj sobie. Naprawdę się martwię. Jakbyś cały dzień
uparcie chodził i nie opatrzył tego mogłoby się wdać zakażenie.
L: Dobra przepraszam. Jestem już dużym chłopcem, ale czy
troskliwa pani doktor mogłaby pocałować paluszka? To zawsze działa na ból.
Pocałowałam palec Boo Beara i zaśmiałam się. Chłopak odpowiedział
mi ślicznym uśmiechem i pokazał na usta. Spełniłam życzenie chorego i złożyłam
krótkiego całusa na jego malinowych ustach.
Przypomniałam sobie o obiedzie, więc wstałam, złapałam
przyjaciela za rękę i pociągnęłam do kuchni. O dziwo obiad był zrobiony.
Wystarczyło go nałożyć na talerze. Chłopak musiał się naprawdę nieźle
natrudzić. Chciałam spróbować rezultatów jego pracy, więc szybko wyciągnęłam
talerze i nałożyłam jedzenie. Chwyciliśmy w ręce widelce i popędziliśmy z
wszystkim do ogrodu.
C: To jest przepyszne! Jak ty to zrobiłeś?
L: Nie wiem. Chyba chęć zaimponowania Tobie była większa niż
mój antytalent kulinarny.
C: Słucham?!
L: Znaczy się…chciałem powiedzieć, że…
Lou zaczął się jąkać. Nie mogłam uwierzyć. On chciał mi
zaimponować? Zawsze będzie moim przyjacielem bez względu na wszystko. Nie musi
mi nic pokazywać. Wystarczy, że będzie sobą.
L: No, bo… jakby Ci to powiedzieć…
C: Normalnie, po ludzku, prosto z mostu
Moją paplaninę przerwał pocałunek. Louis zbliżył się do mnie
i po prostu pocałował. Delikatnie odepchnęłam go od siebie. Nie chciałam go
urazić.
C: Louis czas to zakończyć.
L: Ale co?!
C: No to! Już dość czułości jak na dziś. Jesteśmy
przyjaciółmi i dzisiaj chyba się trochę zapomnieliśmy.
L: To może czas to zmienić? Ja chciałem Ci powiedzieć…
C: Tak Louis. Ty też mi się podobasz i jesteś dla mnie kimś
więcej niż przyjacielem.
Chłopak zaczął się do mnie zbliżać. Odepchnęłam go.
C: Co nie oznacza, że Cię pocałuję. Uwaga! Ogłaszam konkurs!
Kto dłużej wytrzyma bez pocałunku!
Louis od razu mnie
pocałował.
C: Przegrałeś. Jest 2:2
L: Ale wygrałem dziewczynę moich marzeń. A jaka jest nagroda
pocieszenia?
C: Całus od twojej wspaniałej dziewczyny.
L: Biorę!
I po raz setny tego dnia, tym razem już jako para,
zatonęliśmy w pocałunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz