Witam wszystkich :) Jak wam mijają Mikołajki? Jakieś fajne prezenty? Pewnie większość z was dostała "Midnight Memories". Ja też mam dla was prezent. Z okazji nadchodzących świąt dodaję świątecznego imagina, którego pisałam dość dawno, więc jak go teraz czytam wydaje mi się dziwny, ale to wam zostawiam ocenę. Zapraszam :)
Spokojnie leżałam i słuchałam muzyki. Było sobotnie
grudniowe popołudnie i nie chciało mi się nigdzie ruszać mojego leniwego
tłustego tyłka. Miałam zamiar dokończyć ten dzień w ciszy i spokoju. Zrobiłam
sobie gorącą czekoladę, okryłam się moim ulubionym kocem i delektowałam się
świątecznymi piosenkami. Uwielbiam święta! To chyba moja ulubiona część roku.
Po jakimś czasie wstałam i usiadłam na parapecie. Wyglądałam za okno. Właśnie
padał śnieg. Patrzyłam jak płatki tańczą na wietrze. Opatuliłam się mocniej kocem i uśmiechnęłam sama do
siebie na myśl o nadchodzących świętach. Przymknęłam oczy i próbowałam
wyobrazić sobie tegoroczną choinkę, prezenty i inne pierdoły, które są
nieodłączną cząstką świat. W tle brzmiało „All I want for christmas is you”. Leciał
akurat refren, gdy nagle usłyszałam huk otwieranych drzwi. W progu stał Louis z
otwartymi ramionami i prół dziób.
L: ALL I
WANT FOR CHRISTMAS IS YOU BABY!!!
C: Głośniej się nie dało?!
L: Próbowałem, ale nie. Głośniej już nie umiem.
Louis podszedł do mnie i usiadł na parapecie naprzeciwko
mnie. Po minucie znudziło mu się gapienie za okno i zaczął mnie łaskotać po
stopie. Krzyczałam żeby mnie zostawił jednak gdy to nie poskutkowało zaczęłam
wierzgać nogami we wszystkie strony. Louis chcąc uniknąć kopa w twarz
przechylił się w bok, czego skutkiem był upadek z parapetu. Nie wiele myśląc
zaczęłam się śmiać z chłopaka. Boo Bear chciał się chyba zemścić i pociągnął
mnie za nogę. Zrobił to tak niefortunnie,
że zamiast roztrzaskać się na zimnej podłodze, spadłam na jego umięśnione,
obolałe od upadku ciało.
C: Brawo Louis! Gratuluję inteligencji!
L: Nie komentuj tylko złaź ze mnie, bo mi wbijasz kolano tam
gdzie nie trzeba.
Łaskawie zeszłam z Lou uśmiechając się od ucha do ucha.
Louis wstał popatrzył na mnie i uśmiechnął się cwaniacko. Po chwili przerzucił
mnie przez ramie i zbiegł ze mną po schodach.
C: Co ty odwalasz?!
L: Zabieram na spacer!
C: A nie możesz kulturalnie, jak normalny człowiek podejść i
zapytać, czy mam ochotę, zamiast porywać mnie i zachowywać się jak Tarzan?!
L: NAJAZD DZIECI DZICZY!!!
C: Jesteś nienormalny.
L: Wiem, ale takiego mnie kochasz.
Louis odstawił mnie na ziemie i zaczął się ubierać. Po
chwili zrobiłam to samo. Gdy została mi tylko czapka Lou wyjął zza placów 2
czapki Mikołaja. Jedną naciągnął na moją głowę, a drugą na swój pusty łeb.
Uśmiechnęłam się do niego i pociągnęłam w stronę drzwi wyjściowych. Chciałam
wiedzieć gdzie idziemy, więc podczas drogi postanowiłam zapytać Lou o kierunek.
C: Gdzie idziemy?
L: Dowiesz się w swoim czasie.
Zrobiłam maślane oczka i minę kota ze Shreka.
C: No proooooszę.
Louis popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
L: Nie powiem Ci.
C: FOCH!
Odwróciłam się tyłem
do chłopaka.
C: Z przytupem! I z pół obrotu!
Louis zaśmiał się.
L: Kochanie ty nie umiesz półobrotu.
C: To patrz, że umiem!
L: Może lepiej nie próbuj. Już dzisiaj próbowałaś latać.
C: Trzeba było mnie nie ciągnąć jak siedziałam na tym
parapecie. Sam zawiniłeś! Nieważne. I tak mam focha
Chłopak spojrzał na mnie, uśmiechnął się i złożył krótkiego
buziaka na moim policzku.
L: Mówiłem już, że Cię kocham?
Spojrzałam na chłopaka. Nie mogłam się dłużej na niego
gniewać. Nie umiałam. Jego urok osobisty działał na mnie zbyt silnie. Wyglądał
tak uroczo. No, bo która dziewczyna potrafiłaby się obrazić na przystojnego uśmiechniętego
chłopaka w czapce Mikołaja? Ja nie umiałam. Nagle chłopak stanął.
C: Już? To jest Twój cel? Chciałeś mnie zabrać na przystanek
autobusowy?!
L: Widzę, że mózg zostawiłaś w innych spodniach. Pomyślałem,
że nie masz ochoty na kilkogodzinny spacer i wolisz podjechać na miejsce
autobusem. No chyba, że wolisz iść paręnaście kilometrów przez ten mróz.
C: Jednak się skuszę na transport miejski.
L: O! Właśnie jedzie nasz!
Louis złapał mnie za biodra i pociągnął w dół. Nim się
obejrzałam siedziałam na jego kolanach wtulona w ciepły tors chłopaka. Było mi
zimno. Chłopak chyba to zauważył, bo owinął mnie swoim szalikiem i objął
ramieniem. Mimo tego, że dzień spędziłam baaaardzo aktywnie (czyt. Opierdzielanie
się w domu) byłam zmęczona. Przytuliłam się mocniej do chłopaka i wsłuchałam w rytm jego serca i wyrównany spokojny oddech. Po chwili znalazłam się w
objęciach Morfeusza. Spało mi się bardzo dobrze. Było mi bardzo wygodnie na
kolanach Louisa. Nie sądziłam, że można zasnąć w głośnym autobusie, pełnym
ludzi i trzęsącym się niemiłosiernie. Cóż, jak widać wszystko jest możliwe. Ze snu wyrwał mnie cichy głos Louisa.
L: Księżniczko! Wstawaj! Jesteśmy na miejscu.
Otworzyłam oczy. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to
różnica między miejscem w którym się znajdowałam, a miejscem w którym zasnęłam.
C: Lou? Gdzie my do cholery jesteśmy i dlaczego ja nie
pamiętam jak wychodziłam z autobusu?
L: Zasnęłaś w autobusie i spałaś tak
słodko, że nie miałem serca Cię budzić.
C: Czy ty zdurniałeś do reszty?! Nie mogłeś mnie po prostu
obudzić?! Potrafię sama dojść na nogach!!!
L: Oj tam oj tam
Zeskoczyłam z chłopaka i rozejrzałam się dookoła. Byliśmy w moim ulubionym miejscu. Na starym
mieście.
Kochałam to miejsce. Szczególnie przed świętami kiedy wszystko było ślicznie oświetlone i ozdobione, a na rynku był jarmark świąteczny. Prócz ludzi w cholerę można było tam znaleźć stoisko z owocami w czekoladzie, czyli moją słabość. Mogłabym tam stać godzinami i połykać w całości wszystko co mi wpadnie w ręce. Zaczęłam skakać jak jakieś nadpobudliwe dziecko.
Kochałam to miejsce. Szczególnie przed świętami kiedy wszystko było ślicznie oświetlone i ozdobione, a na rynku był jarmark świąteczny. Prócz ludzi w cholerę można było tam znaleźć stoisko z owocami w czekoladzie, czyli moją słabość. Mogłabym tam stać godzinami i połykać w całości wszystko co mi wpadnie w ręce. Zaczęłam skakać jak jakieś nadpobudliwe dziecko.
C: Patrz! Nie tu! Tam! Owoce w czekoladzie! Chodź! Szybciej!
Rusz się!
Louis udawał, że nie wie o co mi chodzi i rozglądał się we
wszystkie strony. Zaczęłam szarpać jego rękę i jęczeć jak dziecko
niedorozwinięte umysłowo.
C: Louis? Louis? A wiesz gdzie ja idę? Idę do bankomatu,
żeby wypłacić forsę i iść kupić nam owoce w czekoladzie.
Nie mogłam już dłużej wytrzymać tej presji i popędziłam w stronę
bankomatu. Plan starego miasta znałam na pamięć, a drogę do bankomatu
powiedziałabym bezbłędnie obudzona o 2 w nocy. Po 10 minutach podeszłam do Boo
Beara z dwoma jabłkami w czekoladzie. Wręczyłam mu jedno.
C: Proszę
L: Dziękuję, ale…
C: Nie marudź!
L: Ale…
C: Chcesz, żebym strzeliła focha?
L: Nie, ale…
C: No właśnie. Nie gadaj tyle tylko jedz!
Louis zamknął się wreszcie i zaczął konsumpcję
najpyszniejszego, najlepszego, najowocniejszego, najczekoladowszego,
najfajniejszego, najświąteczniejszego i wszystko co naj posiłku. Gdy skończyłam
jeść Louis popatrzył na mnie.
L: Jesteś brudna
C: Gdzie?
L: Tutaj
Mówiąc to dźgnął mnie w brzuch i zaczął uciekać.
C: Poczujesz mój gniew nędzna poczwaro!!!
Chciałam pobiec za nim jednak moje plany pokrzyżował lód
pode mną na którym oczywiście musiałam się poślizgnąć. Zaczęłam machać rękoma
na wszystkie strony dla utrzymania równowagi jednak nie dało to żadnych
rezultatów i po chwili leżałam na ziemi. Mój kochany chłopak nie mógł normalnie
jak cywilizowany człowiek podejść i pomóc mi wstać tylko stał i się śmiał jak
hiena. Po chwili on też leżał na ziemi. Wtedy ja zaczęłam się śmiać.
C: Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie.
Gdy wstaliśmy postanowiliśmy jeszcze przejść się ostatni raz
po starym mieście. Spokojnie spacerowaliśmy trzymając się za ręce. Nagle usłyszałam dobrze znaną mi melodię. Było to Last Christmas. Lou chyba też to
usłyszał, bo spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
L: Czy mogę prosić panią do tańca?
C: Ależ oczywiście
Tańczyliśmy wtuleni w siebie na środku ulicy. Raz się żyje. Daliśmy się ponieść chwili i myślę, że wyszło nam to na dobre.
Stwierdzam, że imagin jest beznadziejny...Za niedługo dodam kolejną część imagina o Lou i może napiszę coś o Niallu. Kto wie, może mnie natchnie :)
Tańczyliśmy wtuleni w siebie na środku ulicy. Raz się żyje. Daliśmy się ponieść chwili i myślę, że wyszło nam to na dobre.
Stwierdzam, że imagin jest beznadziejny...Za niedługo dodam kolejną część imagina o Lou i może napiszę coś o Niallu. Kto wie, może mnie natchnie :)
Mi się podoba. Jest świąteczny ; )
OdpowiedzUsuńSłodcy oni ; )
uwierzmimimowszystko.blogspot.com